Cóż... Witzu wszystko napisał o płytkach Johna, ja może tylko troszeczkę napisze o Niandrze i Smile From... Osobiście uwielbiam każdą z osobna praktycznie, nawet AW II, którą Dawid wyjął z wartych przesłuchania. Niandra LaDes i Smile From the Streets You Hold, mimo, że większość po pierwszych kilku sekundach by to wyłączyło, są moimi ulubionymi i najbardziej mi bliskimi. Wyrazistość uczuć, wywalenie całego zła, które w nim siedziało... takie piękno w największej brzydocie tego świata.
Niandra LaDes and Usually Just a T-Shirt to jakby dwie płyty nagrane na jednej. Pierwsza część została napisana przez Johna podczas trasy koncertowej z Red Hotami, a druga, czyli Usually Just..., po jego odejściu od Papryczek. Druga część jest bardziej eksperymentalna, dużo tam nieokreślonych dźwięków, dużo syntezatorów. Pierwsza trochę poukładana, ale nadal pełna krzyków, wewnętrznych monologów, czy tzw. strumieni świadomości (jak np. w Mascara, warto przesłuchać). Poza tym wszystko dostaje takiej... hm, diabolicznej głębi, gdyż wszystko było nagrywane podobno na czterościeżkowym magnetofonie.
Smile From The Streets You Hold... cóż. Ja ją lubię, ale trudno już tam się doszukać geniuszu. Dla mnie tam jest, ale dla innych pewnie nie. Tylko dla wytrwałych, zupełne krzyki, wrzaski, bełkot, straszna jakość partie gitarowych, zupełnie wyniszczające uszy.
Smile From The Streets You hold - Breathe - moja ulubiona piosenka z tego albumu.
Niandra Lades & Usually Just A T-Shirt - Big Takeover - świetny cover Bad Brains.
@ Xabi
Od dłuższego czasu denerwuje mnie trochę twoje podejście do muzyki. Zauważyłem już, że lubujesz się w muzyce z lat 60., 70., w starociach ogólnie mówiąc. I okay, tylko proszę nie narzucaj tego innym. Tak to już jest, że właśnie jednym się podoba to, a drugim coś innego. Mnie na przykład nudzą kawałki Doorsów, Ciebie - Frusciantego. I spoko, gusty, yop? A Ty często właśnie komentujesz gusty innych typu: "Zostawcie tego Eminema i przesłuchajcie sobie lepiej King Crimson...". No, nie idealny cytat, ale tak napisałeś.

I tak samo można powiedzieć o najlepszym gitarzyście na świecie - nie ma. Każdy co innego gra, więc każdemu inaczej to podejdzie. No, można popatrzeć na to od strony techniki gry, zawiłości jego zagrywek, różnych sztuczek itp., ale ani Ty, ani ja tego na razie nie ocenimy prawidłowo, bo nie mamy wystarczającej wiedzy. Fru świetnie połączył muzykę funk z rockiem, stworzył swój własny styl gry, a to naprawdę nie jest łatwe. Technikę gry też ma nieco inną (o tym się nie będę rozpisywał, ale wiem to z racji tego, że sam gram), ma parę autorskich zagrywek po których od razu go poznam. Jest w czołówce, to na pewno, jak i reszta których Ty wymieniłeś. Ale nie ma najlepszego. Jak dla mnie.
